Recenzja "Ulicy Czereśniowej"


Czy to możliwe, żeby książka nadawała się i dla roczniaka i dla trzylatka? A czy to możliwe, że nada się także dla siedmiolatka? Mam nadzieję, że pukacie się w głowę, bo ja na pewno bym to zrobiła. I żeby było od początku jasne – nikt mi za ten wpis nie płaci (chociaż, kurczę, powinni!). Po prostu sama z siebie doszłam do wniosku, że „Ulica Czereśniowa” powinna być obowiązkowym punktem biblioteczki maluchów większych i mniejszych. Przejdźmy do sedna: książka format A4, twarde strony, cena: koło 40 zł za sztukę.
Zalety:
1. Naprawdę ładne ilustracje (ludzie wyglądają jak ludzie, psy wyglądają jak psy itp. To bardzo smutne, że trzeba takie rzeczy podkreślać jako zaletę książki).
2. We wszystkich 4 książkach występują ci sami bohaterowie, więc możemy śledzić z dziećmi wątki konkretnej postaci.
3. Maluchy mogą cieszyć oko mnóstwem szczegółów – a my wtedy uczymy pojęć odpowiadając po raz milionowy ma pytanie: „A co to?” „Krowa” „A to?” „Wrona” „A to?” „Auto” „A to?” „Koń” itp. itd. itp.
4. Po pewnym czasie maluch awansuje na starszego malucha, a wtedy dyskusję z punktu nr 3 odwracamy i to my zadajemy te niewygodne pytania, a dziecko się poci: „A co to?” „Muuu” „A to?” „Kja Kja” „A to?” „Wo wo” „A to?” „Ihaha”.
5. Czas płynie w jednąs stronę – starszakowi możemy tłumaczyć zjawiska przyrodnicze charakterystyczna dla danej pory roku – zimą będzie padał śnieg, można jeździć na łyżwach itp.
6. Zaczyna się zabawa – podglądamy bohaterów i opisujemy ich zdarzenia – możemy sami decydować o tym, który wątek wybierzemy jako bajkę na dobranoc. A może to dziecko wybierze?
7. Warto do „Czereśniowej” wrócić po latach, kiedy dzieci mają fazę na pisanie opowiadań – mogą dopowiadać ciąg dalszy historii bohaterów albo opisywać to, co widzą.

Nie znalazłam w tych książkach wielu wad, te, które tu wypiszę to naprawdę drobnostki:
1. Pomysł książki zrodził się w krajach niemieckojęzycznych, więc opisywane święta często mają się nijak do polskiej rzeczywistości – np. w „Jesieni” wszyscy chodzą z lampionami na Dzień Św. Marcina. Oczywiście może to być okazja do rozmów na temat różnic kulturowych. Ze swojej strony chętnie zobaczyłabym jakieś polskie akcenty, np. flagę na Święto Niepodległości, ale naprawdę w tym momencie się już czepiam pierdół.
2. W kilku kadrach niemowlaki są w nosidełkach noszonych przodem do świata. To też takie czepialstwo, zwłaszcza, że w innym momencie ta sama mama jest pokazana podczas karmienia piersią, więc uznaję, że jest 1:1.

W kolażach pod tym postem pokazuję Wam geniusz tej książki. W pierwszym wybrałam sobie jedno miejsce i patrzyłam na nie we wszystkich książkach. Zimą (to ona jest chronologicznie pierwsza) w pokoju stoi pani w zaawansowanej ciąży. W „Wiośnie”

pokój jest pusty, a pani spaceruje z noworodkiem w wózku na dworze. „Latem” pokój także jest pusty, bo pani karmi dziecko w ogrodzie. „Jesienią” dziecko jest w nosidełku, a na stole w koszyku leżą świeże grzybki, a na kredensie stoi dynia. Fajne, nie? Super sprawa na rozmowę z dzieckiem przed powiększeniem się rodziny.

Drugi kolaż udowadnia, że opłaca się zostać właścicielem nawet jednej części. Tu akarat wybrałam „Wiosnę”. Wszystkie kadry pochodzą z tej jednej książki. Wybrałam jeden z moich ulubionych wątków – Agnieszkę i Edwarda. W „Zimie” się jeszcze nie znają i ciągle mijają (to dość zabawne). Wiosną jesteśmy strona po stronie świadkami ich poznania i kto wie... może nawet początku jakiegoś uczucia?


Podsumowując, bo jeszcze nie napisałam o najważniejszym – ta książka nie ma ani jednego zdania. Wszystko musimy mówić sami (ewentualnie zmuszać dzieci do tego, żeby sami mówili). Oczywiście to raczej kiepski pomysł dla rodziców – leniuszków. Ale raczej takich tu nie ma, prawda?

Komentarze

Popularne posty